Ostrzeżenie

Niektóre wpisy na tym blogu są pisane stylem subiektywnym - piszę to co myślę. Często mogą znajdować się tam niecenzuralne wyrażenia i zwroty. To są tylko i wyłącznie moje poglądy.

Drogi użytkowniku masz prawo się z nimi nie zgadzać, uszanuję to. Ale oczekuję w zamian takiej samej tolerancji wobec mnie.

Jeśli mimo wszystko razi Ciebie styl i język w niniejszych wpisach, natychmiast opuść tą stronę.

Szukaj, a znajdziesz...

Sznurki

Obsługiwane przez usługę Blogger.
sobota, 9 maja 2015

Telefony telefony, gdzie dzwonić mam

Ten wpis można określić mianem kontynuacji wpisu z października 2011r.

Latka mijają a wraz z nimi przenośne urządzenia wielofunkcyjne, kiedyś nazywane telefonami przenośnymi, czy komórkami. Trudno jednak w tych czasach trzymać się już tej sztywnej nazwy, bowiem dzisiejsze telefony potrafią znacznie więcej niż ich odpowiedniki sprzed 10 lat. To już minikomputer o mocy obliczeniowej znacznie przewyższającej typowe blaszaki z roku 2005 w o wiele mniejszej od nich obudowie.

Wraz z tym postępem technologicznym można odnieść wrażenie, że od momentu pojawienia się takich "wielofunkcyjnych słuchawek" trwa wyścig zbrojeń, podobny jak miał miejsce jeszcze kilka lat temu w dziedzinie komputerów. Tu jednak jest on niemal dwukrotnie szybszy i dzięki tłuczeniu tych samych układów przez 5 lat, stały się one jeszcze bardziej, mówiąc dosadnie, g$^&niane.

Idąc za przykładem Samsunga, który nigdy nie słynął z wysokiej klasy oferowanych urządzeń elektronicznych, jeden układ służy tam jako baza dla około 20 telefonów, przy czym na początku wygląda to skromnie. Jest jeden flagowiec, wersja LTE. Pół roku później pojawia się jego następca na nieco lepszych "bebechach". Gdy ostatnie sztuki "starego modelu" już się sprzedadzą z magazynów, wówczas pojawia się reedycja, która w zależności od nastroju włodarzy firmy, uzyskuje różne przyrostki, czasem jest to słowna nazwa krzyżyka, czasem łacińska nazwa od nowości. I znów pół roku sprzedaży, tym razem obu tych modeli jednocześnie - i na rynek wchodzi następca następny pierwszego modelu. I teraz zaczyna się zabawa.
Stary model znika ze sprzedaży, ale już po chwili wraca jako "nowy budżetowy model", który dla niepoznaki, zostaje nieco przeprojektowany wizualnie, lecz niemal wszystko wewnątrz pozostaje takie same, jak w pierwowzorze. Otrzymuje on jednak mniejszą ilość pamięci wewnętrznej i nową wersję systemu, którą to świadomie "zapomniano" udostępnić jako aktualizację pierwszego modelu. Jednocześnie następca starego modelu ponownie trafia na rynek jako wersja z krzyżykiem i znów w niższej cenie, niż pierwotny. W międzyczasie jeszcze pojawi się większa wersja starego modelu i mniejsza wersja następcy starego modelu.
Podobnie próbowało robić swego czasu Sony a wcześniej Sony-Ericsson, ale gdzieś po drodze się zamotali, bo wykorzystali cały alfabet łaciński, przez co musieli ratować się typując losowe litery i dopisując do nich kolejne cyfry. No cóż, nie każdy umie małpować ten model biznesowy ;)

Ostatnimi czasy takim bezsensownym dość trendem okazało się powiększanie wielkości tych słuchawek do rozmiarów ramki do zdjęcia. Panowie w garniturach błędnie stwierdzili, że dzięki temu ma lepiej widać strony internetowe, ale zapomnieli o tym jak katastrofalne ma to skutki. Obsługa tak rozdmuchanej cegłówki o ekranie już powyżej 4,3" jest daleka od komfortowego, a co dopiero ponad 5-calowego. Dodając do tego kolejną głupotę, jaką jest zabudowa baterii i brak stosownego wyprofilowania tylnej ścianki - dyskomfort używania takiego urządzenia jest jeszcze większy. Nie dość, że nie da się go obsłużyć jedną ręką, to jeszcze mięśnie palców odczuwają to jeszcze bardziej, bo nie ma na czym oprzeć palców. Co gorsza, tak zwane wersje "kompaktowe" tych słuchawek są niewiele mniejsze i już znacznie przekraczają wielkości ekranu Sony Xperii J.

A już kompletnym idiotyzmem jest zjawisko planowego wygaszania standardów znanych nam z tradycyjnych telefonów sprzed ery przeżutego jabłka. Tak do piachu trafiła iRDa, Bluetooth przestaje obsługiwać pliki o specyficznych formatach, a ostatnio pojawił się trend zabijania kart pamięci w telefonach. Zaczęło się niewinnie od usunięcia ich w niektórych, rzekomo flagowych modelach. Teraz jednak za sprawą oprogramowania, modele, które jednak jakimś cudem posiadają jeszcze takie czytniki, stają się bezużyteczne za sprawą programowego blokowania możliwości zapisu danych na karcie microSD. Nosz k&($a mać, co za %$#(py...

Łyżki dziegciu dodaje fakt ekspresowych wydań kolejnych modeli słuchawek, przez co znalezienie dobrego smartfona to nie lada wyzwanie. A nawet jeśli już się nam uda, to okres wsparcia dla oprogramowania skończy się jeszcze zanim kupimy taki telefon po normalnej cenie albo sam producent zacznie publicznie ubliżać tym, którzy kupili takie urządzenie ale z kafelkami. Nie pomagają nam sami producenci, którzy w imię zysku tworzą same ch^&*(e telefony.

Ale dość już moich dywagacji i jadu na temat tych p#$%&*^#ych manierach producentów.
Kiedyś na jakieś 4 lata kupowało się telefony, bo były robione tak, aby wystarczyły nam na długo. Ale teraz mamy inne czasy i brak dobrych telefonów, więc po ilości telefonów jakie przewinęły się od tamtej pory, widać to dobitnie.

Po LG GT540 trafił mi się pierwszy telefon, który zasłużył na miano następcy C902. Był to Sony Xperia J. Telefon elegancki, o ciekawej linii, dobrze leżący w dłoni - również z bajerami typu kamerką z przodu i wideorozmowami (których ani razu nie wykonałem). Telefon, jak się później okazało - o przeciętnej wydajności, choć liczba obliczeniowa 1GHz, jeszcze kilka lat temu oznaczała niemożliwą do zapełnienia zasobów normalnym użytkowaniem. Tego nie można powiedzieć o literze J z alfabetu Xperii. Zanim jeszcze upłynął okres gwarancji, już miałem ochotę wywalić go na zbity pysk.
Ale tego nie zrobiłem, choć teraz na początku maja wybrałem sobie nowy telefon.

Zapomniałbym dodać, że kilka miesięcy po nabyciu Xperii J miałem epizod z dotykową ramką do zdjęć, lub nadmuchanym smartfonem z usuniętą aplikacją dzwonienia, zwaną przez niektórych tabletem.
Posiadany przeze mnie Samsung Galaxy Tab 2 7.0 niedługo gościł u mnie - po chwilowym okresie intensywnego użytkowania trafił w kąt, gdy zrozumiałem, że wszystko to co na nim robiłem, wykonam bez wysiłku na Xperii J. Wówczas niemal natychmiast tablet poszedł w kąt, a mi cudem udało się pozbyć tego urządzenia za wartość ledwie 77% ceny zakupu. To były najgorzej wydane pieniądze w całej mojej historii zakupów.

Powróciłem więc do litery J. Ale znów nie tak długo, bo z początkiem maja tego roku znów się zainteresowałem Xperią, lecz tym razem wybór padł na rzekomego następcę następcy litery J. A więc na M2. Wrażenia są mieszane. Bo i znów rozmiar tej cegłówki przekroczył wielkość J na tyle, że używanie go jedną ręką jest mało komfortowe. Zrezygnowano tu z wcięcia z tyłu przez co palce wyraźnie to odczuwają po dłuższej chwili. Nie ma tu dojścia do baterii, co z jednej strony ma swą zaletę, bo nie wypadnie nam przy upadku, to z drugiej strony, przy upadku rozbije się cały wyświetlacz, a także lustrzana powierzchnia z tyłu urządzenia.
Jakość wyświetlanego obrazu jest też zaskakująco słaba. To nie to co w J, którą chwaliłem za niezłe parametry kontrastu obrazu. Tu zaś wkradają się wstrętne niebieskości ekranu, co wywołuje u mnie odruch wymiotny.
I nie można zapomnieć o idiotyźmie producenta oprogramowania, który kartę SD traktuje tylko do odczytu. Jakim trzeba być tumanem, żeby coś takiego zrobić?!

No i okazuje się, że choć sam krytycznie podchodzę do idiotyzmów, jakie oferuje nam branża telekomunikacyjna, to sam niestety sam wpadłem w jej sidła. Pomyśleć, że kiedyś wystarczała zwykła Nokia. Byle tylko miała Snake.
Jestem pełen podziwu, że dotrwaliście do końca przy tych wywodach.